Cześć i czołem, tu Dreptak! Całkiem niedawno w siedzibie głównej powstał nowy projekt do zrealizowania– pokonać najdłuższy szlak w polskich górach. Całość została podzielona na kilka etapów i… Przed nami krótka, ale fantastycznie napisana historia z jeszcze bardziej fantastycznej pierwszej części wyprawy na GSB!
Coż to takiego to GSB? Według przewodnika jest to Główny Szlak Beskidzki, czyli ok. 498 km czerwonego szlaku rozpoczynającego się w osadzie Wołosate w Bieszczadach i ciągnącego się aż do Ustronia w Beskidzie Śląskim. Dla nas natomiast było to 6 dni walki z samym sobą.
A oto i Dziesięciu Wspaniałych: Piotr zwany Prezesem, Barbara zwana Żoną, Zuzanna zwana Zuzą, Martyna zwana Martyncią, Paweł zwany Loczkiem, Jarek zwany Bobo, Marlena zwana Marlenką, Karol zwany Legolasem, Sylwek zwany Szymonem i Wiktor zwany Wiktorem! Poniższe zdjęcie jest dowodem na to, że kiedyś byliśmy szczęśliwi, czyści i pachnący. Bo na koniec wyjazdu już tylko szczęście nam pozostało 🙂
Pierwszą noc spędziliśmy w autobusie przy dźwiękach Radia Wawa Rzeszów. O 5 rano Wołosate przywitało nas raczej chłodno. Kanapki z czekoladą zrobiły jednak swoje i pełni optymizmu ruszyliśmy ku przygodzie. I tak, kilometr za kilometrem, co raz bardziej przybliżaliśmy się do pierwszego celu czyli Ustrzyk Górnych. Deszcz i mgła niestety nie pozwoliły na podziwianie widoków nawet na Tarnicy, ale bardzo pomogły w znalezieniu noclegu w przepełnionych schroniskach – któż nie przygarnie biednego, wymęczonego i przemoczonego studenta? To właśnie dzięki proboszczowi z tamtejszej parafii mogliśmy wysuszyć buciki i wziąć rozgrzewający prysznic.
Ranek przywitał nas deszczem ze śniegiem, jednak zabawa zaczęła się dopiero przy przeprawie przez Połoninę Caryńską. Burza śnieżna w majówkę? Czemu nie! W myśl zasady „Żelazo nie klęka!” szliśmy dzielnie cały dzień i po przebrnięciu 22 km zdecydowaliśmy na nocleg pod namiotem, w przepięknym miejscu tuż przed miejscowością Smerek. Wieczór przy ognisku, tuż obok szemrzący strumyk… Co tam mokre buty, przymrozek i wyjące wilki, poranne widoki wynagrodziły wszystko!
Od 3 dnia pogoda zaczęła się nieco poprawiać. Okrąglik został zdobyty jeszcze przed południem. Walki w błocie bezapelacyjnie wygrała Marlenka, jednak pozostali również dzielnie walczyli o ten tytuł. Po 20 km trafiliśmy do Cisnej i cudownych właścicieli bacówki „Pod Honem”. Kiełbaski z ogniska nigdy nie smakowały tak dobrze.
Czwartego dnia, po zdobyciu szczytu Wołosań, oficjalnie pożegnaliśmy się z Bieszczadami i wkroczyliśmy w Beskidy. Słoneczko, błotko, zwalone drzewa, błotko, pierwsze odciski, błotko, piękne widoki, błotko i jeszcze raz błotko doprowadziły nas do Komańczy i słynnych naleśników z jagodami. O 21 wszyscy już słodko spali 🙂
Piąty dzień naszej wyprawy nie przewidywał styczności z cywilizacją. Podczas 34 km wędrówki delektowaliśmy się pięknem dzikiej przyrody: zapasy wody uzupełnialiśmy w strumieniach, słuchaliśmy śpiewu ptaków i szukaliśmy śladów niedźwiedzich łap. Na nocleg w Studenckiej Bazie Namiotowej SKPB Rzeszów dotarliśmy tuż przed nadejściem ogromnej burzy. Stacjonarny namiot uratował nas przed utonięciem- no i było nam cieplutko jak nigdy!
A ulewa była naprawdę porządna, wodospadzik stał się wodospadem, szlak strumieniem, a strumień rzeką. Jako studenci PW nie chcieliśmy jednak dać za wygraną- po drodze wybudowaliśmy kilka mostów, powyznaczaliśmy nowe drogi i obliczyliśmy kiedy siła tarcia jest mniejsza od siły zsuwającej. Tak profesjonalne podejście do sprawy pozwoliło nam na przejście 32 km w naprawdę ekstremalnych warunkach. „Pod Hyrową” w miejscowości Chyrowa ugoszczono nas tak cudownie (bigos, pierogi, domowe wino, prysznic i czysta pościel! ), że postanowiliśmy zostać tam jeden dzień dłużej.
Kapryśna pogoda nie pozwoliła nam na wykonanie planu w 100%. Podczas 6 dni wędrówki przeżyliśmy wszystkie 4 pory roku, od mroźnej zimy, przez jesienne burze i wiosenne roztopy, aż do upalnego lata. Wprawdzie nie dotarliśmy na własnych nogach do Krynicy Górskiej, ale pozostałe 80 km pokonaliśmy w iście studenckim stylu- autostop autostop! W konkursie na najszybsze dotarcie do celu wzięły udział 4 pary mieszane i 1 męsko-męska. Chyba nie trzeba mówić, kto zajął zaszczytne ostatnie miejsce 🙂
Wieczorem, po pokonaniu jednodniowej trasy, dołączyło do nas jeszcze czterech sympatyków Dreptaka. Przyszedł czas na podsumowanie wyjazdu. Byliśmy szczęśliwi- z powodu tego, że przeżyliśmy cudowną przygodę, ale także z powodu tego, że już dalej nie musimy nigdzie iść 😉
Podczas naszej wyprawy pozbyliśmy się paru kilogramów oraz potrzeby codziennego mycia. W zamian za to, zyskaliśmy kilka niemałych odcisków oraz przeświadczenie, że brud powyżej 1 cm wcale sam nie odpada. 157 km za nami, pozostało 341. Panie Prezesie, czekamy na drugą część projektu!
Edit: Dokończenie pierwszej części opisał Loczek TU.